środa, 31 grudnia 2014

Pierwszy





Coventry, 10 kwiecień 2013

- Hej Ana, jestem w kawiarni, przyjdziesz? Musimy pogadać.
Um.. Tak, nazywam się Anastasia Dawson, a przyjaciele mówią mi Ana, cóż dokładnie to przyjaciółka, która właśnie do mnie zadzwoniła - Amelia Winkens, mówię na nią Am.
- To coś ważnego? - zapytałam.
Zawsze zaczynałam się niepotrzebnie denerwować, gdy mówiła "musimy pogadać": to albo znaczyło coś dobrego, albo coś złego, a znając Am to właśnie było to drugie.
- Dla mnie to sprawa życia i śmierci - nalegała.
- Wiesz przecież, że nie mogę - jęknęłam z bezsilności.
- Ana, ty codziennie po szkole musisz zajmować się mamą, a potem masz jakieś zakichane hołdy odprawiać - burknęła.
- Chodzi ci o modlitwy? - zachichotałam. - Przyzwyczaiłam się, wiesz, że moja mama mnie potrzebuje.
- Nie, to ty myślisz, że tak jest, gdy chcę z tobą wyjść, to zawsze mi odmawiasz, przecież twoja mama sama dojdzie do łazienki, czemu się tym tak nie zamartwiasz gdy jesteśmy w szkole? 
W sumie miała trochę racji, ale chciałam być na bieżąco. Nie zniosłabym tego gdyby coś stało się mojej mamie, a mnie wtedy by przy niej nie było.
- A nie możesz mi powiedzieć teraz o co chodzi? - nalegałam.
- Jak zwykle, ale widzę, że cię nie namówię, a więc chodzi o moje urodziny w ten piątek i nie chcę słyszeć tego, że ciebie nie będzie.
- Amelia...
- Żadna Amelia! Dlaczego nie możesz przyjść? Ana to moje osiemnaste urodziny, to właśnie byłby grzech gdyby ciebie na nich nie było.
- Nie kpij ze mnie, dobrze? - prychnęłam. Już coraz bardziej irytowała mnie ta rozmowa.
- Ana, my na twojej osiemnastce byłyśmy tylko we dwie, zero alkoholu, zero muzyki, tylko ty, ja i twój dziadek grający na akordeonie, serio? - usłyszałam jej zrozpaczony głos, po czym się zaśmiałam.
- No przecież muzyka była, nie było tak źle - uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie mojej osiemnastki.
- Błagam, chociaż powiedz, że to przemyślisz i dasz mi jeszcze dzisiaj znać.
- Dobrze Am, ja muszę kończyć, ponieważ mama mnie woła - oznajmiłam. - Kocham cię - po czym się rozłączyłam, by uniknąć protestu mojej przyjaciółki.
Rozumiem, byłam jedyną dziewczyną z naszej szkoły, która solidnie przestrzegała zasad, nie chodziła na imprezy, nie umawiała się z chłopakami a przede wszystkim z nikim nie spała. No, ale wielu ludzi takich jak ja jest w naszej szkole albo chociaż na świecie, prawda? Miałam nadzieję, że tak. Zeszłam do pokoju mojej matki i zauważyłam, że klęczała przy swoim łóżku.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytałam.
- Pomóż mi wstać słońce - poprosiła, po czym pomogłam jej wstać i położyć się do łóżka.
- Jak się czujesz? 
- Z kim rozmawiałaś przez telefon? - zignorowała moje pytanie.
Wywróciłam oczami. Zawsze tak robiła gdy tylko pytałam o jej samopoczucie.
- Z Amelią - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Co u niej słychać? - zapytała poprawiając się na łóżku.
- W porządku wszystko, um... mamo jest sprawa - zaczęłam niepewnie, drapiąc się w ramię.
Nienawidziłam pytać mamy o takie rzeczy, bo wiedziałam jaka jest jej odpowiedź.
- O co chodzi? - zamknęła oczy i zaczęła masować sobie skronie.
- Bo w ten piątek Amelia wyprawia swoją osiemnastkę i czy mogłabym pójść? - przygryzłam niepewnie wargę i patrzyłam wszędzie byle nie na nią.
- Nie wiem kochanie czy to dobry pomysł... sama wiesz.
- Mamo, osiemnaste urodziny ma się tylko raz, błagam chociaż pozwól mi pobyć u niej do wieczora, a na noc wrócę do domu - zaproponowałam, cóż jeżeli to jej nie przekona, to już nie wiem co mam robić.
- Dobrze, ale od razu do domu i niech ktoś cię odprowadzi, chcę oszczędzić sobie stresu, że coś mogłoby ci się stać - jej mina spoważniała, co oznaczało, że pomyślała o czymś co jej przeszkadzało.
Zawsze tak było, tylko nigdy nie chciała mi powiedzieć o co chodzi, gdy tylko o to pytałam odpowiadała " powiem ci jak będzie taka potrzeba, to nie jest odpowiedni moment".
- Dziękuję - uśmiechnęłam się szczerze. - Potrzebujesz czegoś? - zapytałam gdy już miałam wyjść z pokoju. 
- Nie, ja się zdrzemnę, idź już dziecko i zgaś mi świtało - poprosiła po czym odwróciła się ode mnie, a ja wyszłam z pokoju i od razu zadzwoniłam do Am.
Długo nie musiałam czekać na to by odebrała telefon, widocznie czekała na moją wiadomość w sprawie jej urodzin.
- Cóż, zgodziła się, ale nie zostaję na noc, nie piję alkoholu i muszę wrócić gdzieś przed 22 z kimś i nie marudź! Ciesz się, że chociaż tyle załatwiłam, bo już myślałam, że się nie zgodzi! - wyprzedziłam moją przyjaciółkę, bo wiedziałam, że będzie narzekać lub zacznie zadawać bezsensowne pytania.
- Yay! - usłyszałam jej pisk. - Nie mogę się doczekać, to do jutra w szkole, widzimy się na lunchu, dobranoc Ana - rozłączyła się.
Westchnęłam, przyznam, że to był ciężki dzień, zresztą jak każdy z moich dni. Rzuciłam telefon na łóżko, wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i poszłam do łazienki by wziąć prysznic.
Zrelaksowana po kąpieli, weszłam do pokoju i zaczęłam rozczesywać włosy, po czym sprawdziłam czy każdą pracę domową na jutro odrobiłam. Tak dla upewnienia.
Niedługo po tym położyłam się w końcu, gasząc świtało i czekając na błogi sen, który przyszedł dość szybko, zabierając mnie w krainę Morfeusza.

Piątek



- Co powiesz na tą? - weszłam do pokoju mamy pokazując jej swoją ulubioną, kremową sukienkę.
- Może być - burknęła, nawet na mnie nie patrząc.
- Mamo, jesteś na mnie zła?
- Wiesz, że nie lubię gdy wychodzisz wieczorem - odpowiedziała. Wiedziałam, że będzie robiła problemy.
- Bardzo cię proszę, nie teraz. Za godzinę mam być u Amelii, zaufaj mi. To tylko kilka godzin - powiedziałam wychodząc z jej pokoju.
Ostatecznie zdecydowałam się na czarną sukienkę z ozdobną koronką, stanęłam przed lustrem i przeciągnęłam rzęsy tuszem. Rzadko się malowałam, wiele rzeczy typowych dla nastolatków robiłam rzadko. Może dlatego, że nie miałam na nie czasu, ciągle siedziałam w domu i opiekowałam się chorą mamą, a kiedy już chciałam gdzieś wyjść zawsze robiła problemy i histeryzowała, że coś mi się stanie. Czasem zastanawiałam się czy jeszcze należę do grona nastolatków, czy też to jedynie liczba. Chyba musiałam zbyt szybko dorosnąć.
- Wychodzę - szepnęłam przez uchylone drzwi od pokoju mamy.
Nie usłyszałam odpowiedzi, co oznaczało że już śpi, jeszcze miesiąc temu sprawdzałabym spanikowana czy oddycha,  z biegiem czasu stałam się spokojniejsza, wiadomość o jej chorobie bardzo nas przygnębiła, jednak do wszystkiego można się przyzwyczaić co nie zmienia faktu, że ciężko mi z tym żyć, bo boję się, że ją stracę i zostanę zupełnie sama. Ojca już straciłam.




Byłam na miejscu już kilka minut później, jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu .
- Sto lat, sto lat!- zaczęłam śpiewać, gdy udało mi się znaleźć Am.
- Dziękuję ci kochana, nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś - uśmiechnęła się.
- Czy ty zaprosiłaś tu całą szkołę? - zapytałam podając jej małe pudełko.
- Powiedzmy - zachichotała. - To dla mnie?
- Otwieraj, no już! - ponagliłam ją.
Jeszcze przez chwilę stała i niepewnie przyglądała mi się, wiedziała jak ciężką sytuację finansową mam od kiedy mama choruje, dlatego na pewno nie spodziewała się prezentu, zbierałam na niego długo, długo, ale było warto.
- Boże, Ana, ona jest... jest... piękna, naprawdę nie musiałaś - powiedziała nie odrywając wzroku od bransoletki z kilkoma zawieszkami.
- Popatrz, każda ma jakieś znaczenie - wskazałam na ozdoby. - A jak Anastasia i Amelia, gwiazdka czyli twój tatuaż, który zrobiłaś sobie za namową Alexa, nutka bo tak pięknie śpiewasz, klucz, ponieważ jesteś taka zamknięta i motylek bo przecież lubisz być wolna - wyjaśniłam.
- Jesteś kochana, najlepsza na świecie! - przytuliła mnie tak mocno, że aż zrobiło mi się słabo. - Chodź zapoznam cię z kilkoma osobami - zaproponowała.
Niechętnie ruszyłam za nią, jestem nieśmiała, a zawieranie nowych znajomości to dla mnie męka.
- Anastasia to jest George - zaczęło się. - George to jest Anastasia.
- Mów mi Ana - poprosiłam wyciągając ku niemu dłoń.
- To Katie. - Katie to Ana - wskazała na wysoką dziewczynę o nieziemsko długich, rudych włosach.
- Cześć - powiedziałam, uśmiechając się niepewnie.
- Dalej jest Rose, Adam, Elena, Juliet - wskazywała wszystkich stojących w grupie.
- Miło mi was poznać - powiedziałam na co usłyszałam zgodne " mi ciebie też ".
- Tamtych lepiej unikaj - ostrzegła rudowłosa, ugh chyba nazywała się Katie.
- Racja, od nich z daleka Ana - potwierdziła Am.
- Dlaczego? -zaciekawiłam się.
- Po prostu, zwłaszcza na Harrego i Eda - powiedział Adam. - Harry to ten z kręconymi, właśnie się tu gapi - wskazał kiwnięciem grupkę ubranych na czarno, faktycznie odrażających mężczyzn.
 - Będę pamiętać - burknęłam, zastanawiając się co z nimi nie tak.
- Idziemy się czegoś napić, chodź z nami - zaproponowała dziewczyna, której imienia zapomniałam.
- Ana nie pije - poinformowała Amelia. - W takim razie zaraz wracamy - puściła do mnie oczko, po czym odeszli.
Podeszłam do najbliższego stolika by nalać sobie wody, w głośnikach leciała jedna z najlepszych piosenek Coldplay, Am zawsze miała dobry gust. Ciekawe co z mamą, dopiero za dwie godziny wrócę do domu, proszę niech śpi spokojnie, to tylko dwie godziny. Wiedziałam, że prędzej czy później zacznę panikować. Przestań o tym myśleć Ana.
By zająć się czymkolwiek poszłam na taras, cały ogród był oświetlony, rodzice Amelii są  bogaci, ona sama od zawsze była rozpieszczana, piękny dom, dużo ubrań, najnowsze telefony, jednak nigdy prze nigdy nie nazwałabym jej snobką. Ma swoje wartości i za to ją kocham. Któregoś razu mama wspomniała mi, że zanim tata umarł też kiedyś byłyśmy bogate, czasem wydaje mi się, że ma wyrzuty sumienia, że nie potrafiła zapewnić tego co ma większość moich rówieśników. Niepotrzebnie, czuję się dobrze z tym co mam i tym kim jestem, choć nieraz wracam do zdjęć ojca i zastanawiam się jak to by było go mieć.
- Hej - z zamyślenia wyrwał mnie uśmiechnięty blondyn.
- Ugh, cześć, czy my się znamy?
- Nie, jeśli nie masz nic przeciwko to chętnie cię poznam, mam na imię Jake - przyglądałam mu się uważnie, zastanawiając się czy nie jest on z tej grupy, przed którą mnie ostrzegano. Byłam prawie pewna, że nie, wcześniej nie zauważyłam tam żadnego blondyna.
- Jestem Anastasia.
- Skąd znasz Amelię, Ano? - zaskoczyło mnie, zdrobnienie mojego imienia w jego ustach, brzmiało zadziwiająco nadzwyczajnie. - Ana, tu ziemia, słyszysz mnie?
- Tak, tak, przepraszam, zamyśliłam się. Am to moja przyjaciółka, znamy się od przedszkola.
- To całkiem sporo, ja poznałem ją przez Alexa, na pewno go pamiętasz, jakiś czas temu byli parą.
- O tak, to było zdecydowanie najgorsze połączenie dwojga ludzi jakie mogłoby się przytrafić - zaśmiałam się, pierwszy raz tak szczerze od długiego czasu.


 *******



- Słuchaj, nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że ją mam.
- Dawson?
- Tak, Birmingham 74, pospiesz się.
- Mam nadzieję, że to ona, Styles.



********



Rozmowa z Jakiem była tak lekka i przyjemna, że nawet nie wiem kiedy minęła 21.
- Muszę już iść, mama prosiła żebym nie przyszła później niż 22, nie mieszkam daleko ale wolę się nie spóźnić - powiedziałam.
- Szkoda, miło mi się z tobą rozmawiało, Ana - uśmiechnął się po czym wstał podając mi rękę.
- Mi również, pójdę  jeszcze pożegnać się z Amelią, cześć - pomachałam mu na pożegnanie.
- Zaczekaj! Jedziesz samochodem? Mógłbym cię odprowadzić, jeśli chcesz - zaproponował,
- Pewnie, dziękuję - puściłam mu oczko i poszłam szukać przyjaciółki.
- Będę przed domem! - krzyknął.
Poszukiwania Am zajęło mi kilka minut, przyzwyczaiłam się już, że jej dom jest duży, ale przepełniony tyloma osobami wydaje się nie mieć końca.
- Kurczę Ana, co to za ciacho bajerowało cię na tarasie? - pisnęła mi prosto do ucha.
- To Jake, wszystko opowiem ci jutro, spieszę się, sama wiesz. Zresztą tylko bym się nagadała bo w twoim stanie to wątpię żebyś coś zapamiętała - ucałowałam ją w oba policzki i ruszyłam do wyjścia.
Parking był wypełniony po brzegi,nie wiem po co przyjeżdżać na imprezę samochodem, skoro i tak ludzie wracają pieszo lub nie wracają w ogóle. Zaraz, zaraz, gdzie jest Jake? Przecież miał tu czekać, mam 10 minut żeby dotrzeć do domu.
- Twój chłoptaś właśnie został odwieziony do domu - usłyszałam niski głos dobiegający zza moich pleców.
- Słucham? - szepnęłam przestraszona.
- Ty pojedziesz z nami księżniczko, a teraz grzecznie pójdziesz do tamtego samochodu - wskazał palcem czarne audi, które właśnie zaparkowało pod samymi schodami.
- Nigdzie nie pojadę, muszę wrócić do domu i to natychmiast - pisnęłam próbując wyrwać się z jego silnego uścisku.
- Lepiej żebyś się nie sprzeciwiała - szepnął mi do ucha.
Byłam zbyt przestraszona by cokolwiek powiedzieć, o krzyczeniu nawet nie pomyślałam. Czas stanął. W głowie miałam mnóstwo pytań, jak to się stało, dlaczego ja, kim oni są, niech mi ktoś pomoże. Nawet nie zauważyłam kiedy na moich oczach znalazła się opaska, ostatnie co zapamiętałam to wysoki facet w podeszłym wieku idący w moją stronę.
- Dobra robota Harry, ojciec byłby z ciebie dumny.

__________________________________________


Cześć kochani! Jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Nam ogólnie się bardzo podoba i mamy nadzieję, że wam też :) Przy każdym rozdziale, na samym początku jest dodana piosenka do rozdziału i wystarczy kliknąć w tytuł i słuchać przy czytaniu :D
Życzymy wam Szczęśliwego Nowego Roku! :D

Ps. 5 komentarzy i ruszamy dalej :)


niedziela, 28 grudnia 2014

Prolog

Holmes Chapel 16 kwietnia 1995 r.


- Jak zwykle przesadzasz! Masz wszystko czego potrzebujesz, my mamy! Pieniądze, dom z ogrodem, na wszystko starcza. Dlaczego nie potrafisz docenić tego, że chcę zapewnić wam dobry byt?! Dlaczego?!- krzyczał wysoki mężczyzna.
- Ale za jaką cenę?! Boję się wyjść z domu, pokazać się w mieście, boję się, że któregoś razu po prostu nie wrócisz, zostaniemy same, Anastasia ma tylko rok, potrzebuje obojga rodziców, nie wystarczą jej tylko twoje cholerne pieniądze, to dziecko nie ma ojca!- odpowiedziała wyraźnie zdenerwowana kobieta. 

- Uważasz, że jestem złym ojcem?- wysyczał przez zaciśnięte zęby podchodząc bliżej blondynki, która trzymała płaczące dziecko na rękach.

- Tak! A mylę się? Nie ma cię w domu po kilka dni, nie widziałeś kiedy stawiała swoje pierwsze kroki, nie poświęciłeś jej ani odrobiny uwagi, podejrzewam, że teraz nawet cię nie rozpoznaje i ty śmiesz nazywać się dobrym ojcem? Wiesz co ci powiem? Jesteś pieprzonym materialistą! Żeby chociaż te twoje pieniądze były zarobione ciężką pracą. Mam dość tych przekrętów, lewych umów i wrabianych wspólników, którzy chcą zniszczyć życie nie tylko tobie, ale i nam, nie pozwolę na to! 

- Przecież robię to dla was! - dziecko płakało coraz głośniej.

- Dosyć tego, tutaj czy w innym miejscu Ana będzie bez ojca, wszystko mi jedno, chcę jedynie żeby była bezpieczna, a przy tobie nie jestem w stanie jej tego zapewnić, dlatego odchodzę - powiedziała nieco spokojniej, mocno akcentując ostatnie słowo.

- Jeszcze tu wrócisz!- krzyknął przewracając stół, wychodząc mocno zatrzasnął za sobą drzwi.
Mężczyzna wsiadł do samochodu, po czym walnął z całej siły w kierownice przez co zatrąbił klakson. Chciał poddać się rozpaczy, jednak chwilę po tym zadzwonił jego telefon. Nie wahając się odebrał, gdyż był pewny kto dzwoni.
- Josh, kopę lat, myślę, że wiedziałeś, że zadzwonię - w słuchawce było słychać szyderczy śmiech.
- Czego chcesz Styles? - warknął.
- Nie złość się, po prostu chcę ci przypomnieć o dzisiejszym naszym spotkaniu.
- Pamiętam, właśnie jestem w drodze - odpowiedział odpalając samochód.
- W porządku, pamiętaj, że masz być sam. Do zobaczenia za chwilę - powiedział i się rozłączył.
Josh po zakończonym połączeniu rzucił telefon gdzieś na tył jego samochodu i zaczął kierować się w umówione miejsce. Ręce zaczęły mu się pocić, co było oznaką stresu. Nie wiedział co mogło go tam czekać. Bał się również spóźnić. Obawiał się najgorszego: czy on już wie? 
Może nie potrzebnie się denerwuje? Może to jest kolejne zlecenie?
Rozmyślając tak, nawet nie zauważył, że był już na miejscu. Wysiadł z samochodu i wszedł do starego magazynu.
W środku paliła się jedna żarówka, która była już na wyczerpaniu, wszędzie były porozrzucane jakieś papiery a pod ścianami były nierówno ułożone deski. Ustał na środku i się rozglądał. Czyżby pomylił miejsca? A może go oszukali? Spojrzał spanikowany na zegarek, ale wciąż nikogo nie było.
Usiadł na pobliską ławkę i nagle usłyszał, że ktoś jest w pomieszczeniu.
- Witaj Josh, jak się miewają nasze interesy? - zapytał.
- W porządku, co jest takie ważne, że kazałeś mi się tutaj zjawić? - zapytał niepewnym głosem.
- Wszystko w swoim czasie Dawson, czy ty się denerwujesz? - zaśmiał się drwiąco.
- Przejdźmy do rzeczy, spieszy mi się trochę - odpowiedział już nieco pewniej siebie.
- Gdzie się tak spieszysz mój drogi przyjacielu? Nie uważasz, ze musimy coś sobie wyjaśnić?
Nagle za Stylesem pojawiła sie spora grupka mężczyzn. Dawson przełknął ślinę i zaczął się wycofywać, ale czy mu się udało? Oczywiście, że nie. Kilka ciosów w twarz, kopnięć brzuch, co spowodowało, że mężczyzna zemdlał, a może gorzej?
- Gnij w piekle śmieciu - splunął na niego i jeszcze raz go kopnął po czym zostawili Josha, nieprzytomnego w magazynie.


_______________________________________________
Chciałybyśmy was powitać na naszym nowym blogu, mamy nadzieję, że wam się spodoba. Ogólnie rozdziały będą dłuższe i wiadomo, że początki są ciężkie, ale myślę, że uda nam się zdobyć kilku czytelników :D

Chciałybyśmy żebyście weszli w zakładkę "ciekawostka" oraz "zwiastun" byście byli bardziej wtajemniczeni w tą historię. To tyle i do pierwszego rozdziału! <3